Dramat, katastrofa, problem. Brakuje ludzi do pracy na stałe, na zlecenie, w ruchomych godzinach pracy – skarżą się zgodnie przedsiębiorcy turystyczni w Opolu, rejonie Turawy, na nyskim pojezierzu czy w Górach Opawskich.
W miastach brakuje pracowników w kawiarniach, lodziarniach, cukierenkach, ale też w otwierającej szerzej gastronomii.
- Przepraszam, nie mogę rozmawiać, bo sam stoję za barem i obsługuję ludzi – mówi nam właściciel restauracji na Jeziorem Nyskim. – Zawsze przed sezonem wakacyjnym już w kwietniu miałem skompletowaną załogę. W tym roku nie mogłem nikomu obiecać nic pewnego z powodu covidu i dawni współpracownicy znaleźli sobie inne zajęcia. Zgłaszają się nowi kandydaci, ale większość nie nadaje się do pracy.
- Rąk do pracy brakowało nam od kilku lat. Ostatnio z powodu pandemii byliśmy zamknięci przez 7 miesięcy i nasi dotychczasowi pracownicy poszukali sobie innych zajęć – opowiada właścicielka ośrodka nad Jeziorem Turawskim. – Pracujemy sami, do obsługi zamówionych imprez ściągamy swoje dzieci i inne osoby z rodziny. Sami pracujemy w kuchni, roznosimy posiłki. Przyszłość nie wygląda dobrze.
- Jedna z pracownic odchodząc powiedziała mi, że woli iść do pracy w Biedronce, bo tam zawsze będzie prowadzony handel. A w hotelu może być jeszcze różnie – mówi menadżer hotelu w Górach Opawskich. – My nikogo nie zwolniliśmy, ale w okresie gdy nie mogliśmy pracować, wypłacaliśmy najniższe pensje. Zresztą to nawet nie jest problem zarobków w naszej branży, bo nie mamy z kim negocjować wynagrodzeń. Część ludzi nie chce pracować u nas, bo to ciężka i czasem nerwowa robota, na zmiany, w weekendy.
- Ludzie biorą 500 plus na dzieci i wcale nie kwapią się do pracy – komentuje właściciel kolejnego ośrodka pod Kopą Biskupią.
Największa fala odejść i zwolnień w branży hotelarsko–gastronomicznej miała miejsce na przełomie roku, w grudniu i styczniu.
Od maja ogłoszenia o pracy dla kelnerek, kucharzy, recepcjonistów są liczne, a firmy ściągają do pomocy nawet dawnych pracowników na emeryturach.
W małych ośrodkach problem jest także komunikacja. Tam trzeba mieć swój samochód, żeby dojechać do pracy na różne zmiany. Podobny problem ma też branża transportowa w turystyce.
Zwolnieni kierowcy przebranżowili się i poszli do firm zajmujących się transportem towarów. One nie odczuły lockdownu. Do autokarów nie chcą wracać. Większość przedsiębiorców deklaruje, że będzie ściągać pracowników z Ukrainy, ale kolejnym efektem deficytu będzie wzrost wynagrodzeń.
- Ukraińcy nie chcą już pracować za stawkę 18–20 złotych za godzinę na rękę. A jeśli będę musiała zapłacić więcej pracownikom, to podniosę cenę obiadu. Tylko, że obiadu za 40 złotych nikt z klientów nie chce – mówi właścicielka ośrodka nad Jeziorem Turawskim.
Sezon w turystyce zapowiada się natomiast znakomicie, jeśli tylko nie przerwie go kolejna fala pandemii. Wolnych miejsc na lato już brakuje.
- Ludzie są wdzięczni, że mogą przyjechać i odpocząć. Cieszą się, jak dostaną leżak. Skończyły się postawy roszczeniowe – mówi menadżer hotelu w Górach Opawskich.
Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?